
Gniewka
Uprawa roślin interesowała ją od dawna. Cykl zaczynający się od nasiona wsadzanego do ziemi i kończący się wyjęciem kolejnego nasionka z dojrzałego owocu był pasjonujący. Dominika marzyła o hodowli warzyw. Problemem było to, że mieszkała na trzecim piętrze.
Nie mogąc sobie pozwolić na wyprowadzkę do wyśnionego domku postanowiła wykorzystać to co ma, czyli balkon. Jak na standardy życia w bloku był spory, więc kupiła dwanaście skrzynek po owocach, sapiąc z wysiłku przytaszczyła do domu kilka pak ziemi i przystąpiła do dzieła. Skrzynie wyłożyła folią a potem nasypała podłoże.
Uznała, że kupienie gotowych sadzonek w maju nie wypełnia jej ogrodniczych ambicji więc w marcu zadbała o nasionka. Jak to z entuzjazmem nowicjusza bywa, nabyła je w ilościach pozwalających na obsianie hektara a nie dwunastu skrzynek balkonowych. Nic jednak nie było w stanie zmącić jej radości, gdy rozdzierała paczuszki i wsiewała ich zawartość do miniaturowych doniczek. Niektóre nasiona były czarne i wyraźnie większe od jasnych. Niezrażona tym faktem wsadziła je do ziemi. W połowie pracy zadzwonił telefon. Kierowniczka. Dominika przewróciła oczami i odebrała.
– Witam cię, Ewo – przywitała się obłudnie miło.
– Cześć – odburknęła kierowniczka. – Anka się rozchorowała. Musisz ją jutro zastąpić.
Żadnego „proszę” ani „czy mogłabyś”. Dominika jej nie znosiła i każdy dzień pracy w osiedlowym sklepie spożywczym był przez to torturą. Oczywiście potulnie zgodziła się na skrócenie urlopu.
***
Tygodniami obserwowała siewki. Nie było żadnych różnic pomiędzy tymi, które wyrosły z jasnych i ciemnych nasion. Dominikę rozczarowało to nieco, ale szybko o tym zapomniała.
W maju przesadziła rośliny na balkon a potem obserwowała ich rozwój. Najpierw kwitnienie a potem zawiązywanie się owoców. Lubiła siadać na krzesełku pośród nich. Wreszcie miała własny kawałek ogrodu.
Lipiec był upalny i dawał się we znaki mieszkańcom zabetonowanego do cna osiedla. Dominika siedziała na balkonie i wachlowała się książką. Spoglądała z nadzieją w niebo. Zapowiadali burzę, ale to wcale nie znaczyło, że nadejdzie. Zauważyła kątem oka jakiś ruch przy papryczce chili. Pewna, że jej się przywidziało, wróciła do czytania. Usłyszała szmer i poderwała się na równe nogi.
– Jasna cholera, szczur, jak nic! – wrzasnęła ze zgrozą.
Wbiegła do mieszkania, zamknęła za sobą drzwi i przykleiła nos do szyby. Spomiędzy liści wynurzyło się niewielkie stworzenie. Miało ze dwadzieścia centymetrów wysokości, było smukłe, by nie powiedzieć wiotkie i ubrane w czerwoną sukienkę. Albo coś, co wyglądało jak sukienka. W miejscu, w którym człekokształtne stworzenia miały włosy, istotka miała zielony kok. Mówiąc w skrócie wyglądała jak papryka o ludzkich kształtach.
– Przecież nic nie piłam – szepnęła do siebie Dominika.
Przetarła oczy i spojrzała ponownie. Istotka usiadła na brzegu skrzynki i machała zielonymi stópkami. Dominika ostrożnie wyszła na balkon.
– Widzę cię – odezwała się mocnym głosem istotka.
– Kim jesteś?
– Gniewką.
Nic jej to nie mówiło.
– To twoje imię czy gatunek? – zapytała ostrożnie Dominika.
– Imię to mi musisz nadać!
– Ja?
– Zbieraj co posiałaś! Jestem twoją gniewką, więc ty!
– Mogę się zastanowić?
Gniewka skinęła potakująco i zeskoczyła na ziemię. Ominęła Dominikę, pobiegła do mieszkania i zaszyła się w jakimś kącie. Szybka była.
Zdezorientowana kobieta zrobiła to, co zrobiłby każdy normalny człowiek. Wzięła do ręki telefon i zaczęła szukać informacji o gniewkach. Dużo tego nie było, ale wystarczyło, żeby włos zjeżył się na głowie. Na jakimś forum ogrodniczym kobieta żaliła się, że gniewki opanowały jej dom i żadną miarą się tych złośliwych paskud nie może pozbyć. Druga odpisała, że wszystkich przestrzega przed sianiem czarnych nasion, bo to właśnie z nich rodzą się te cholery i że gniewek pozbyć się nie da. Wie, bo próbowała już wszystkiego łącznie z egzorcyzmami. Reszta użytkowników forum wyzwała je od wariatek.
Koncepcję, że zwariowała Dominika odrzuciła z punktu. Wiedziała co widziała i kropka. Te kobiety pewnie też.
– Gniewko? Gdzie jesteś? – zawołała na próbę.
Istotka nie dała znaku życia za to zadzwonił telefon. Oczywiście kierowniczka Ewa. Dominika zignorowała połączenie. Miała ważniejsze sprawy. Usłyszała właśnie donośny huk z łazienki. Wpadła z impetem do środka. Gniewka siedziała na umywalce. Na podłodze walały się odłamki szkła z potwornie drogich perfum.
– Nie! – jęknęła Dominika. – Coś ty najlepszego zrobiła?
– Wypić chciałam i wypadły – odparła gniewka ze wzruszeniem ramion.
– Po co pić perfumy?
– Ja lubię tylko rzeczy luksusowe – odparła.
Kolejne dni pokazały, że w istocie tak było i co gorsza stworzenie potrafiło czarować. I czyniło to z zapałem. Ulubione crocsy Dominiki zamieniły się znienacka w szpilki Louboutina a milutki dres z Pepco w suknię Diora. Dominika otwierała lodówkę i dostawała szału. Zamiast ruskich pierogów znajdowała kawior z jesiotra a plastikowa butelka wody była obecnie szampanem z winnicy Nicolasa Feuillatte’a. Na górnej półce siedziała gniewka i beznamiętnie żuła kawał wołowiny kobe, który jeszcze wczoraj był mortadelą. Najgorsze było to, że zamiast poczciwego kalendarza z zaznaczonymi datami urodzin krewnych na ścianie wisiał obecnie paskudny obraz z koniem niejakiego Kossaka a telefon zamienił się w najnowszego Iphona.
– Oszaleję w końcu! – wrzasnęła, bezskutecznie próbując odpisać kierowniczce na smsa.
Usiadła na twardym fotelu z epoki ludwikowskiej i zmełła w ustach przekleństwo pod adresem gniewki, która zamieniła meble z Ikei w te niewygodne paskudztwa.
– Siostry! – pisnęła zachwyconym głosem gniewka wynurzając się z lodówki.
Podskakiwała na wyspie kuchennej i wskazywała paluszkiem na balkon. Dominika zerwała się na równe nogi i podeszła do okna. Z krzaków odpadały właśnie kolejne paprykopodobne stworki i gromadą forsowały drzwi.
– Nie zgadzam się! – ryknęła Dominika. – Dość mam ciebie jednej!
– Nie nadałaś mi imienia – poskarżyła się.
– Ewka! – wrzasnęła z mocą. – Upierdliwa jak kierowniczka.
Gniewka podbiegła i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
– Adoptowałaś mnie! – odparła i otarła łzy wzruszenia. – I moje siostry! W zamian zamienimy wszystkie pomidory w diamenty!
– Po tym, jak zamieniłaś mi Pearl Jam na Mozarta, kompletnie ci nie ufam! – wrzasnęła Dominika.
Szyba pękła pod naporem gniewek. Zajęły każdy skrawek mieszkania i prześcigały się w czarach. Dominika opanowała w końcu nowy telefon. Wystukała smsa do Ewy.
– Zobacz! Zamieniłyśmy pęczak w diamenciki! – ogłosiła gniewka i zajęła się przerabianiem albumu zdjęć na unikalną średniowieczną monografię.
Dominika złapała torebkę diamentów i wrzeszcząc wniebogłosy wybiegła na klatkę. Tam zdołała wysłać smsa do kierowniczki. Złożyła jej ofertę kupna mieszkania za grosze. Odpowiedź nadeszła natychmiast. Ewa była łasa na okazje.
***
Zdumiewające, że zaledwie kilka kamieni z pudełka po kaszy jęczmiennej wystarczyło do kupna domku na obrzeżach miasta. Dominika usiadła na werandzie i z mściwą satysfakcją myślała o kierowniczce, która właśnie użera się z gniewkami.
Sięgnęła po butelkę coli i ze zdziwieniem zobaczyła, że trzyma w dłoni kryształowy kieliszek.
– Niespodzianka! – wrzasnęła gniEwka zamieniając poczciwy taras w obrzydliwy marmurowy westybul.